Zapomnij
- O mój Boże.
Cornelia wciągnęła gwałtownie powietrze i obróciła
się, zamykając z hukiem szufladę. Oparła o komodę i upewniwszy się, że przed
nią stoi Mara a nie nikt inny, odetchnęła z ulgą. Ostatnio miała wrażenie, że
ktoś ją śledzi i nie jest sama. Dziwne uczucie towarzyszyło jej niemal
wszędzie, nawet w nocy wydawało jej się, że ktoś zaraz wyskoczy z szafy by
rzucić się jej do gardła.
- Co tutaj się stało? – spytała słabym głosem
kobieta, rozglądając się wokół po całym hallu. Cornelia przygryzła wargę i
zaczęła wybijać paznokciami rytm o drewniany mebel, uciekając wzrokiem w bok. –
Cornelio Delilah Robinson, możesz mi to wyjaśnić?
Właściwie się nie zdziwiła. Jej reakcja zapewnie
byłaby identyczna do Mary. Hall wyglądał jakby ktoś się włamał i szukał czegoś
konkretnego. Akurat ta druga część była prawdą, bo to Cornelia zrobiła
spustoszenie. Sama do końca nie wiedziała, co tak właściwie szuka, ale nie
umiała przestać.
- No cóż – zaczęła, splatając palce – sama nie wiem
– wzruszyła ramionami. Nie mogła znaleźć żadnego sensownego kłamstwa i nie
widziała w tym jakiekolwiek celu. Zaraz jednak sobie o czymś przypomniała. – A
właściwie, szukam książki.
Mara zmarszczyła brwi przyglądając się Cornelii.
Przez długą chwile mierzyły się spojrzeniami, po czym kobieta westchnęła.
-
A jak ta książka wygląda?
Cornelia uniosła do góry brwi. Była zaskoczona, że
opiekunka tak po prostu odpuściła. Może była zbyt zmęczona?
- Dość gruba – zaczęła dziewczyna, przypominając
sobie wygląd księgi. – Granatowa, wielkości… Hm, zeszytu. W srebrne wzory i z
napisem w tym samym kolorze.
Mara dotknęła dłonią czoła, zastanawiając się przez
moment.
- A nie jesteś pewna, że to była bordowa okłada? –
spytała, podnosząc wzrok na twarz Cornelii. Dziewczyna zmarszczyła brwi, a coś
zapiekło ją na całej długości obu rąk. W jednej chwili przypomniała sobie o
dziwnych symbolach. W duchu dziękowała sobie za wspaniałomyślność i założenie
bluzy. Nie miała pojęcia, jak obecnie wyglądają wzory, ale domyślała się że coś
musiało się z nimi dziać skoro zaczęły piec.
- Możliwe – kiwnęła głową. Chciała pozbyć się na
moment opiekunki, by mogła sprawdzić co z rękami. – Chyba tak…
Mara
obróciła się na pięcie i przeszła do innego pomieszczenia. Gdy tylko zniknęła z
pola widzenia, Cornelia podciągnęła rękawy bluzy i z bijącym sercem zaczęła
oglądać symbole. Za każdy razem, gdy je widziała, uświadamiała sobie, że to nie
jest sen. Za to do jej głowy nasuwało się coraz więcej pytań.
Symbole zaświeciły się i Cornelia musiała się
powstrzymać, by nie krzyknąć, gdy zaczęły się poruszać. Obserwowała to z
szeroko otwartymi oczami, nie mrugając ani na moment. Znaki tańczyły na jej
rękach przez dobrą chwilę i na początku dziewczyna bała się, że w każdej chwili
może wpaść tu Mara. Później jednak o niej zapomniała i jak w transie
obserwowała świecące linie. W pewnym momencie symbole na obu dłoniach ułożyły
się symetrycznie i błysnęły jeszcze jaśniejszym światłem, by po niecałej
sekundzie zgasnąć. W tym samym czasie do uszu Cornelii dobiegł stukot butów i
za chwilę do hallu weszła Mara. Dziewczyna szybko naciągnęła rękawy bluzy i
założyła ręce na piersi.
-
To ta?
Kobieta wręczyła Cornelii bordową książkę, złudnie
podobną do granatowej. Dziewczyna niezauważalnie drgnęła zaskoczona,
dostrzegając symbole.
- Tak – uśmiechnęła się nie odrywając wzroku od
tomiska. – To ta.
Cornelia zbladła na myśl, że musi przebrać się na wu
ef. Przecież jeśli założy koszulkę z krótkim rękawem, wszyscy zobaczą symbole.
A te nie były tak blade jak poprzednie, miała nawet dziwne wrażenie, że z każdą
godziną ich barwa stawała się coraz ciemniejsza.
- Robinson, a ty na co czekasz? – zagadnęła
nauczycielka z uniesionymi brwiami. Przyglądała się Cornelii, która z
powątpiewaniem patrzyła na drzwi szatni. – Rozumiem, że ćwiczysz. Mam rację?
Cornelia nie była śmie zaprzeczyć. Pani Hugh
przerażała samym wyglądem; była niezbyt wysoka, umięśniona i wiecznie chodziła
z grymasem na twarzy, który wręcz krzyczał by się nie zbliżać. Robinson
przełknęła na wspomnienie z czwartej klasy, kiedy Andrea Miller musiała wykonać
słynne Dwanaście Prac Pani Hugh.
- Oczywiście – bąknęła Cornelia i pod bacznym
spojrzeniem nauczycielki, weszła do szatni. Przywitała się z kilkoma
dziewczynami i położyła torbę na jednej z ławek. Wyciągnęła stój i popatrzyła
na niego z rezerwą. Westchnęła ciężko. To było nieuniknione.
Zdjęła najpierw spodnie, jakby chciała specjalnie
przedłużyć moment obnażenia znaków. Nieśpiesznie wciągnęła dresy i chwyciła
rąbek bluzki z długim rękawem, którą miała na sobie. Wzięła głęboki wdech
zamykając na moment powieki. Przygryzła dolną wargę i uniosła koszulkę do góry,
zdejmując ją przez głowę. Otworzyła oczy i odnajdując wzrokiem drugą, na
zajęcia, szybko ją założyła. Zerknęła na znaki i powstrzymała się od
przeraźliwego jęknięcia. Symbole były teraz ciemniejsze i w dodatku nie szare,
ale bordowe. Pocieszyła się w duchu, że przynajmniej na pierwszy rzut oka nie
są widoczne i będzie ciągle w ruchu, co tym samym utrudni patrzenie na jej
ręce, jednak ta myśl zostawała przytłoczona strachem. Skręcało jej wnętrzności
na konfrontację z panią Hugh.
Nie mogła jednak chować się w nieskończoność,
dlatego postanowiła o tym nie myśleć i zawiązując buty, wyszła wraz z resztą
dziewcząt z szatni. Cornelia jeszcze raz omiotła wzrokiem swoje ręce, ale znaki
nadal tam widniały. Westchnęła, przechodząc z ciemnego korytarza do pełnej
słonecznego słońca sali gimnastycznej. Ustawiła się za Agath, dziewczyną z
którą chodziła jeszcze na chemię i rozejrzała się. Nie były same, dziś miały
mieć zajęcia z chłopcami, co dla Cornelii nie było wcale lepsze. Domyślała się,
że będą uczestniczyć w jednej z chorych gier pani Hugh i jak zwykle trafi do
najgorszego składu.
Jednak coś przykuło jej uwagę. Wróciła jeszcze raz
wzrokiem do poprzedniej sylwetki, które stały na drugim końcu sali. Zmarszczyła
brwi próbując odnaleźć w głowie jakąś myśl, która pomogłaby skojarzenie faktów
i…
- O cholera – wymamrotała, natychmiastowo zatykając
usta dłonią. Rozszerzyła oczy do granic możliwości i zszokowana przyglądała się
jednemu z grupki chłopców. I nie był to byle kto. I wcale ten widok tak by na
nią nie zadziałał, gdyby nie jeden drobny szczegół. Serce Cornelii załopotało
niczym przestraszony motyl skrzydełkami, jakby zaraz miało wylecieć jej przez gardło.
Chyba wcale by się nie zdziwiła, gdyby tak się stało. Jej uwaga całkowicie
została pochłonięta przez znaki.
Nicolas Moore, ten Nicolas Moore, miał identyczne
symbole na całej długości rąk. Cornelia nie mogła oderwać wzroku od czarnych
jak smoła znaków i niemal od razu zaczęła się zastanawiać – nad wszystkim. Krew
zaszumiała jej w uszach i miała wrażenie, jakby głowa zaraz mogła jej
eksplodować od nadmiaru informacji. Zabrzęczało trylion pytań, ale wyłowiła
tylko jedno: jak?
- Panno Robinson!
Cornelia podskoczyła przerażona, gdy głos pani Hugh
zabrzmiał tuż obok jej ucha i obróciła się przodem do nauczycielki, o mały włos
nie potykając się o własne nogi i wywracając na podłogę. Wciągnęła do płuc
powietrze, jakby to miał być jej ostatni wdech i stanęła twarzą w twarz z
kobietą. Gerda Hugh była niezbyt wysoka, ze smukłą wysportowaną sylwetką i
burzą rdzawych włosów na głowie, spiętych w ciasnego koka. Wiecznie ubrana w
dres, dzierżyła w dłoni zeszyt i długopis, a na szyi podskakiwał jaskrawożółty
gwizdek, od którego szczerze powiedziawszy – była uzależniona. Dmuchała niemal
co chwilę, a ten dźwięk był dla niej niczym miód.
- Czy mogłaby pani powtórzyć siedemnastą zasadę
naszego kodeksu?
Cornelia miała ochotę przekląć dzisiejszy dzień po
raz enty. Rano Mara dorwała się do sprzątania i odkryła z jaką sumiennością
dziewczyna wypełniała domowe obowiązki. Musiała tłumaczyć się tak gęsto i
długo, że spóźniła się na autobus i ostatecznie pozostał jej rower. Cornelia
nie narzekała na ten tryb podróżowania i właściwie byłaby zadowolona, że w
końcu udało jej się wygrzebać zakurzony pojazd z garażu, gdyby nie lejący się
litrami z nieba deszcz. Padało już od kilku dni i właściwie wcale nie
przestawało i nawet się na to nie zapowiadało.
Nim jednak Cornelia zdążyła cokolwiek z siebie
wydusić, a na pewno nie byłaby to siedemnasta zasada rzekomego kodeksu, który
pani Hugh postanowiła im ustalić, podszedł drugi nauczyciel wychowania
fizycznego. Pan Miller dotkną lekko ramienia pani Hugh, która obróciła się do
niego z gniewną miną. Grymas jednak spłyną w mgnieniu oka, kiedy tylko
zorientowała się, z kim ma do czynienia. Kobieta wyglądała teraz jakby na jej
miejsce przywlekli sympatyczniejszą nieskończenie wiele razy bliźniaczkę. W
rzeczywistości pani Hugh miała – na szczęście wszystkich obecnych w sali
gimnastycznej uczniów – słabość do pana Millera i aż dziw, że jeszcze od niej
nie uciekał. Cornelia podziwiała go i była mu dozgonnie wdzięczna za ratunek.
Gdyby nie on, z całą pewnością pani Hugh zagięłaby ją po dwóch minutach samym
spojrzeniem.
- Czy masz ustalony plan na tą lekcję?
Cornelia cofnęła się kilka kroków w tył. Upewniając
się, że pan Miller wprawił nauczycielkę w iście anielski nastrój, usiadła przy
drabinkach i wyciągnęła przed siebie ręce. Przypomniała sobie o znakach i
chciała sprawdzić, czy rzeczywiście tak bardzo rzucają się w oczy jak myślała.
Omal nie wrzasnęła, gdy symbole na jej skórze od tak po raz kolejny zaczęły się
zmieniać, a ich barwa przybrała na intensywności. Mimo iż przeżyła to już
wcześniej, wciąż była przerażona.
Nieoczekiwanie symbole poczerniały w ułamku
sekundy, a chwilę później wzdłuż nich przemknęła fala niesamowitego bólu. Z ust
Cornelii wydobył się cichy jęk, a cały obraz przed jej oczami zaczął zlewać się
w barwne plamy. Kolorowe kształty poruszały się coraz szybciej; wzdłuż rąk znów
pojawiło się to dziwne, nieprzyjemne uczucie. Dziewczyna zaczerpnęła powietrza,
ale ono jakby uciekło z jej płuc i niemal od razu zaczęła się dusić. Chciała
krzyczeć, wołać o pomoc. Przez myśl przeszła jej nawet prośba o natychmiastową
śmieć, byleby zagłuszyć ból, który znów nadszedł i tym razem nie zniknął.
Byleby kolorowe plamy przestały tańczyć energicznie przed oczami, by mogła znów
poczuć słodkie powietrze w ustach.
Wiedziała. Wiedziała, że to koniec. Koniec czegoś.
Wiedziała, że teraz wszystko się zmieni. Problem w tym, że nie wiedziała, co
działo się teraz.
Ciało
Cornelii przeszła fala chłodu, tak niespodziewana i jednocześnie tak kojąca.
Powieki samoistnie opadły, oddzielając od burzy barw. Zacisnęła lekko wargi,
nie czując już potrzeby zaczerpnięcia ostatniego wdechu. Ręce opadły jej wzdłuż
ciała. Kąciki ust uniosły się lekko ku górze i bezwładnie zsunęła się w dół,
wprost w ramiona zimnego ukojenia.
Otworzyła oczy, a pierwszym co napotkała, było
ogromne lustro. W gładkiej tafli szkła, na czarnym tle odbijała się młoda
dziewczyna. Włosy miała błyszczące, przystrojone niezliczoną ilością kamieni
wyglądających jak diamenty, perłami i białymi wstążkami. Klękała, ubrana w
śnieżną suknię, która zdawała się niezwykle zwiewna, jakby była utkana z
barwionego powietrza. Twarz dziewczyny jednak nie była już tak piękna; na
bladej skórze wiły się jak węże czarne symbole. Były skazą, karą – jakby
zrobiła coś złego.
To była Cornelia.
Dziewczyna przerażona wpatrywała się w swoje
odbicie, dotykając opuszkami palców znaków. W jej oczach zamigotały łzy.
Chciała płakać. Chciała błagać o przywrócenie dawnego wyglądu, ale podświadomie
wiedziała, że to niemożliwe.
Nagle zaczęła się obracać, a lustro zginęło za jej
plecami gdzieś z tyłu. Czuła się jak na karuzeli, która jednak nie zdążyła się
rozpędzić i tak niespodziewanie się zatrzymała jak ruszyła.
Przed Cornelią stało kolejne lustro.
Tym razem była ubrana w czarną pelerynę z
narzuconym na głowę szerokim kapturem. Materiał idealnie wtapiał się w
wszechogarniającą czerń, a dziewczyna wydała się jeszcze bledsza niż w
rzeczywistości była. I najważniejsze, co wprowadziło ją w wielką radość – nie
miała na twarzy jakiejkolwiek skazy, zwłaszcza czarnych symboli.
W przypływie chwili, Cornelia zerwała się z klęczek
i podbiegła do lustra. Nie mogła uwierzyć, że w ułamku sekundy tak bardzo się
zmieniła. Była o wiele ładniejsza, choć jej wygląd pozostał praktycznie taki
sam. Emanowała z niej jednak jakaś moc, nieznana a jednocześnie dziwnie bliska.
Cornelia dotknęła dłonią chłodnej tafli lustra,
która zaczęła drżeć. Dziewczyna zaskoczona odsunęła rękę, jednak nie cofnęła
się na krok. To było silniejsze od niej, nie potrafiła wrócić na miejsce. Stała
przed drżącym odbiciem, wpatrując się w zwierciadło hipnotycznym wzrokiem. Nie
myślała już, co właściwie robi. Nie zastanawiała, skąd się tutaj wzięła i
dlaczego. Robiła tylko to, co szeptał jej do ucha jakiś głosik:
- Dotknij, dotknij lustra – błagał i dziewczyna bez
wahania przyłożyła z powrotem dłoń do drżącej tafli. – Powiedz, powiedz, że
chciałabyś taka być. Spójrz, ona jest silna i piękna. Ty też taka będziesz,
tylko powiedz – mówił dalej, a oczy Cornelii zasnuła mgła. Przyjrzała się
swojemu odbiciu. Dziewczyna po drugiej stronie lustra rzeczywiście była
wspaniała. – Powiedz! Powiedz!
Teraz już nie szeptał jeden głos, a krzyczało
tysiące na raz. Serce Cornelii zabiło szybciej, jakby gdzieś w środku jej jakaś
cząstka nadal miała kontakt zewnętrzny i pragnęła zatkać uszy, by ze spokojem
odsunąć się w czarną otchłań. Była jednak zbyt słaba, głosy zbyt silne i
przesiąknięte jakąś hipnotyzującą mocą, z której sideł nie było łatwo się
wyrwać. Wciąż powtarzały „Powiedz! Powiedz!” wzmagając presję. Cornelia musiała
jej ulec, nie potrafiła dłużej przeciągać tego momentu. Otworzyła usta i wbiła
wzrok w dziewczynę z odbicia.
- Ja…
- Nie! – rozległ się krzyk, tak głośny, że Cornelia
musiała oderwać dłoń od lustra by zatkać uszy. Zacisnęła mocno powieki, a jej
głowa zaczęła dziwnie pulsować. Myślała tylko o tym, by to wszystko się
skończyło. By rozdzierający krzyk umilkł.
Nie wiedziała, ile dokładnie tak stała. Wydawało
jej się, że bardzo długo i nie mogła już tkwić w jednej pozycji. Powoli
odsłoniła uszy; wokół panowała głucha cisza. Krzyk i głosy umilkły pozostawiając
po sobie tylko nieprzyjemne echo w jej głowie. Uchyliła powieki i spojrzała na
lustro. Wzięła głęboki wdech i z rozszerzonymi oczami przyglądała się popękanej
tafli. Miliony odbić Cornelii powtarzały jej ruchy, odłamki błyszczały jak
kryształy.
Dziewczyna podeszła powoli do lustra – tym razem
dobrowolnie. Przyjrzała się odbiciom; niektóre były ubrane w białe suknie, a na
twarzy wiły się czarne symbole. Pozostałe zaś miały czarne suknie i
nieskazitelną, jasną skórę. Cornelia zerknęła na swój strój – ku jej
zdziwieniu, był to komplet na wychowanie fizyczne. Zaraz znów przeniosła wzrok
na lustro i w tym samym momencie wszystkie odłamki szkła wypadły z ramy.
Dziewczyna odskoczyła kawałek, przyglądając się z wymalowanym na twarzy szokiem
połamanej tafli. Kawałki już nie błyszczały, nie dostrzegła w nich także
swojego odbicia – raczej bezdenną pustkę.
I wtedy otworzyła oczy.
Ostre białe światło zakuło ją w oczy. Zamrugała
parokrotnie przyzwyczajając wzrok do jasności i ostrożnie uniosła się na
łokciach. Rozejrzała się dookoła i ze zmarszczonymi brwiami próbowała sobie
przypomnieć, co stało się nim straciła przytomność. Specyficzny zapach dotarł
do jej nozdrzy, a pusta, sterylna sala, w której się znajdowała, tylko
potwierdziła jej przypuszczenia.
Była w szpitalu.
Wciąż jednak nie rozumiała dlaczego się tam
znalazła. Miała tylko jakieś przebłyski z sali gimnastycznej i lekcji z panią Hugh,
jednak najbardziej w pamięci utkwił jej dziwny, realistyczny sen. Sen? Czy
mogła nazwać coś takiego snem?
Cornelia opadła na poduszkę i westchnęła głęboko.
Ułożyła dłonie na brzuchu i zerknęła na wenflon w dłoni. „Przynajmniej nie
musiałam oglądać, jak wkuwają mi igłę” – przeszło jej przez myśl i wzdrygnęła
się na wspomnienie pobierania krwi. Nienawidziła tego widoku, nienawidziła mieć
kontaktu z jakimkolwiek zabiegiem. Nigdy nie lubiła działów biologii omawiających
człowieka. Zawsze albo mdlała, albo leżała zielona na ławce w pracowni.
Obróciła głowę w stronę okna, by nie musieć już
więcej patrzeć na wbitą w dłoń plastikową rurkę. Słońce prawie zniknęło za
horyzontem, zamieniając się pomarańczową kulę. Żółto-różowe niebo powoli
zalewała, niczym tusz, granatowa fala z północy, a z niej nieśmiało wyłaniały
się iskrzące punkciki. Cornelię zastanawiało, ile tutaj już musi być, skoro
nastał wieczór i nadchodziła noc. Czy Mara w ogóle wiedziała, że jest w
szpitalu? Kto ją tutaj przywiózł? Było tyle pytań, które mogła jedynie
wypowiedzieć by odbiły się echem od czterech ścian.
Spojrzała na sufit i jasną, buczącą lampę.
Westchnęła i przymknęła na moment oczy. I wtedy żarówka nagle zgasła, a
buczenie ustało. Cornelia uchyliła powieki, a ciemność zaczęła ją osaczać.
Chciała już kogoś zawołać, ale niespodziewanie rozbrzmiał przyjemny, kojący
szept. Słodkim głosem mruczał do jej ucha dziwne słowa. I choć były w innym języku,
brzmiały jakoś znajomo. Cornelia jednak nie była wstanie tego roztrząsać i
dłużej się nad tym zastanawiać; ziewnęła i przymknęła powieki czując jak
przyjemny szept tuli ją do snu. Powoli traciła świadomość, coraz bardziej
zapadając w twardy sen.
Głosik szeptał i szeptał, a wiedza na temat
wszystkiego, czego dotychczas się dowiedziała, zamieniała się w kurz zalegający
na starych książkach w zapomnianej bibliotece.
Rokkette: ZAWALIŁAM! I co gorsze - nie mam żadnego usprawiedliwienia. Choć może jest wymówka, bo szkoła niestety wymaga wyrzeczeń. A konkretniej dobre stopnie. Niestety, w tym roku mam większą presję, bo czeka mnie egzamin końcowy. Chciałabym napisać jeszcze kilka rozdziałów, żeby jakoś szybko zalepić dziurę i dodać nawet w odstępie kilkugodzinnym. Korzystając w wolnego weekendu nabazgrałam jakąś część. Akurat się złożyło, że dzisiaj nie mam możliwości wyjazdu za miasto gdzie mam pochowanych bliskich, a więc byłam wczoraj. Może nie powinnam zajmować się dzisiaj opowiadaniem, jednak nie potrafiłam też go zignorować, bo pomimo iż zaczynam powoli tracić do niego cierpliwość (głównie przez to, ze nie mam na pisanie czasu) to bardzo mi zależy, żeby go ukończyć. Taki punkt dla mnie, bo nigdy nie skończyłam pisać swoich opowiadań, a to byłoby takim przełomem.
Dziękuję, jeśli ktokolwiek tutaj zajrzy i bardzo przepraszam za nieobecność. Wciąż staram się to wszystko nadrobić. Życzę szczęśliwych powrotów do domu z wyjazdów na cmentarz i widzimy się w następnym rozdziale.